O fantastycznym Vancouver, co za serce łapie
30.03.2014 • Vancouver
I znowu można powiedzieć, że głupi ma szczęście... Szczęście do fajnych ludzi na swojej drodze.
Dwa lata temu, na prośbę zupełnie nieznanego mi gościa, robiłem z igrzysk w Londynie krótkie relacje dla polskiego radia w Vancouver. Tak po prostu, żeby komuś zrobić przyjemność. I teraz, kilka dni temu, nagle mail: "Tu Rafał z Vancouver, cieszę się, że Pan będzie w okolicy. Zapraszam, pokażę miasto". Fajnie, prawda? Oczywiście, że skorzystaliśmy. Ale po kolei.
Wczoraj zjedliśmy kolację z moją kuzynką - pół Polką, pół Francuzką, która w Vancouver jest lekarzem. A dziś rano pojechaliśmy nad morze do portu. Nowoczesną bezobsługową kolejką podziemną. Zawiozła nas błyskiem. Dobrze, że pod ziemią, bo pogoda dość paskudna, wieje i pada deszcz. Ale zmieniało się co chwilę. Przestawało, znowu padało. Po tygodniu ciągłego słońca przykra zmiana. Ale to Vancouver, tu tak jest przez kilka miesięcy w roku. Za to zimy praktycznie nie ma. Coś za coś.

Z Rafałem spotkaliśmy się po jego porannym programie radiowym. Kontakt złapaliśmy momentalnie. Wsadził nas do samochodu. Pokazał Stanley Park, potężny miejski park ustępujący wielkością tylko Central Parkowi w Nowym Jorku, Capilano Bridge, nabrzeże, dwa mosty. Kosztowaliśmy miejscowego sushi, zobaczyliśmy dzielnicę zakapiorów i homoseksualne haven, czyli dzielnicę gejów i lesbijek, którzy w Vancouver mają się wyjątkowo dobrze, oraz mnóstwo drobnych smaczków: urocze domki w East Vancouver, fajny targ, parowy zegar, stadion olimpijski i dziesiątki mniejszych detali, które Rafał - pracujący tu swego czasu jako taksówkarz, kierowca limuzyny, przewodnik - miał w małym palcu. Słowo daję. Tyle, ile widzieliśmy dziś, bez pomocy Rafała nie zobaczylibyśmy w kilka dni. Poświęcił nam cały dzień, przyjechała jego żona Beata. Fajnie, że ludziom się chce. Dzięki Rafał.

No i jak się ustosunkować do twierdzeń, że Vancouver to jedno z najpiękniejszych miast świata? Jak mówi konsul Borucki: oł, jeah! Mnóstwo zieleni, świetna roślinność, której pomaga klimat. Minusem jest deszcz, ale za to ciepło. Nad morze - krok. W góry, do Whistler, dwa kroki. Niewielkie górki w mieście, portowe klimaty, dzielnice artystycznej bohemy, wąwóz z linowym mostem w mieście. Niezliczone kafejki i restauracje. Od mongolskiej, przez japońską, przez wszystkie możliwe. Czysto, nowocześnie jednak z dbaniem o szczegóły. Na przykład architektura - wszystko jest z pomysłem, a nie od czapy, kto i jak chce. Jednolite rozwiązania, ład. Gdyby przeciętny mieszkaniec Vancouver zobaczył reklamy na drodze wjazdowej do Warszawy w okolicach Janek, umarłby na zawał z poczucia brzydoty. Ale tutejsze rozwiązania pokazują, że najwyraźniej można. No można.