O Portland w liściach paproci
01.04.2014 • Portland
Dzień zaczął się słabo. Niewyspany jak rzadko, wstałem na łącznie z radiem. 7.40, kiedy do 3 pisało się informacje na stronę, montowało dźwięki. Wiedziałem, że to nie będzie mój dzień.
Przy recepcji hotelu-nory Howard Johnson, było coś co w ulotce zostało nazwane "centrum biznesowym". Podobne było trochę do basenu, i okazało się być jednym komputerem. I z tego jednego komputera udało mi się wyciągnąć kabel i podłączyć do swojego laptopa, by z kolei połączyć się z radiem. Udało się, a to wcale nie takie oczywiste, bo teraz technika poszła na przód. W hotelach już nie ma gniazdka, kabla, tylko wi-fi, które normalnie rozwiązuje sprawę połączenia internetowego, ale w przypadku łączenia z radiem, jest często niewystarczające. Cieszyłem się, że był kabel. Połączenie z radiem był dobre, słyszeliśmy się jak z drugiego pokoju. Czy muszę dodawać, że na 40 sekund przed wejściem na antenę przyszedł recepcjonista i zaczął wymachiwać rękami, że nie wolno robić tego co robię? Na dodatek połączenie się zerwało, w momencie, w którym miałem się odezwać. Recepcjonista machał, więc przed kolejnym połączeniem powiedziałem mu co i jak. I co? Jeszcze gorzej, bo w Oregonie nie wolno nagrywać.
Ja, że nie nagrywam. "To co robi? pyta Chińczyk. I sam sobie odpowiada "tego też nie wolno robić" To co robisz jest podejrzane. Czas uciekał... Dałem mu paszport, żeby zeskanował co chce. Udało się. Udało się połączyć. Ktoś może zapytać, to nie lepiej było się zapytać na początku w recepcji? Otóż nie. Wszystko co choć odrobinę wykracza poza rutynę, przyjęte schematy, jest z góry skazane na porażkę. Na pewno powiedzą "nie". Potem już tylko drobiazgi. Wylałem na siebie mleko, nie wziąłem rachunku, pomyliłem drogę. Wszystko przez bycie "półzombie" z niewyspania. W końcu pojechaliśmy dokończyć tour po Portland. Z Anią spotkaliśmy się w okolicach 10-tej i Alder, gdzie zgrupowane są słynne już portlandzkie budki z jedzeniem.
Czego tam nie ma. Tajskie, chińskie, wietnamskie, z Hawajów, Mongolii, Somalii, koreańskie zawijasy i stoisko polskie. Pan Tadeusz z Warszawy, serwuje bigos, pierogi, paprykarz i inne polskie specjały. Szybko się zainteresował co my za stwory i poczęstował pierogami.
W moim przypadku skończyło się na pysznej kanapce BLT na świeżym chlebie, w przypadku Olka na koreańskich bulgogach. Wszystko kolorowe, smaczne, niedrogie i klimatyczne. Z Portland trzeba było się jednak pożegnać, z Anią i Jordanem również. Dziękujemy Wam. Jeszcze tylko kupić kartki i znaczki i napisać do tych, którzy wpłacili 25 złotych i chcą ode mnie kartki z podróży. Kto jeszcze nie wpłacił? Szczegóły na naszym FB Trzy Ameryki. Teraz okazja na kartkę z Kalifornii, np. San Francisco, ale trzeba się pośpieszyć.
Drogą poleconą przez Anię i Jordana ruszyliśmy na wschód, by zobaczyć Columbia Gorge, wodospady, Mt Hood i Crater Lake. Można powiedzieć, że plan zrealizowaliśmy w połowie. Rzeka ok. Wodospad, najwyższy na północ od Missisipi, ale Mt Hood był w chmurach, a Crater Lake, jezioro w kraterze wulkanu... Zaczął padać śnieg, miałem wrażenie, że prowadzę samochód w stronę kogoś, kto trzepie gigantyczną poduszkę wypełnioną pierzem. To już ostatnie podrygi zimy. Jutro już Kalifornia w najlepszym wydaniu.