O Dakarze w północnym Meksyku
09.04.2014 • Durango
Z Chihuahua do Durango. Taką właśnie trasę sobie wymyśliliśmy: pojechać na południe, potem na zachód i zamoczyć nogę w oceanie w okolicach pięknego Mazatlan. Ale najpierw trzeba się tam dostać.
Droga krótsza, szybsza trasa i na dodatek bezpłatna. Kusiła i skusiła. Płatną zostawiliśmy samą sobie. No i się przejechaliśmy. Nie będę pisał o pierwszych 200 km, które były bardzo dobre, a o kolejnych 300 km, gdzie trasa z powodu remontów przypominała bardziej Rajd Darak niż cokolwiek innego. Samochód skrzypiał, wił się z bezsilności, ale jechaliśmy do przodu. Piękne widoki i zachód słońca na długo zapadnie w pamięć. Tylko wszędzie te śmieci… Mają taki afrykańsko-azjatycki zwyczaj wyrzucania wszystkiego za siebie. I efekty widać. Jest jak w Maroku - gdzie niemal każdy krzaczek na pustyni otulony jest foliową torebką.
Mijani kowboje (każdy obowiązkowo w kapeluszu na głowie), zapewne nie wszyscy pracujący przy koniach czy przy bydle, wyglądali na życzliwszych niż o nich opowiadano. Ale przestrzegam: nie zatrzymujcie się i nie jedzcie po zmroku. Najważniejsza zasada na takim odludziu i pustkowiu, na dodatek nieprzyjaznym wszystkim niezamieszanym w narkotyki, jest taka, żeby nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy.
Dojechaliśmy do Durango znacznie później niż zakładaliśmy. Ale różnica. Niby tylko 500 km od Chihuahua, a miasto inne, ludzie inni. Może tylko wczorajsza kolacja, którą zjedliśmy w jedynym czynnym lokalu, była lepsza. Dziś lokali było więcej, ale co z tego...
Jutro - jak się uda, jak samochód pozwoli - dojedziemy do Mazatlan. Mówią o tym mieście - Perła Pacyfiku. Na ile to zgodne z prawdą, okaże się na miejscu. Na zdjęciach wygląda całkiem, całkiem. Jeżeli właśnie o zdjęcia chodzi, to na FB Trzy Ameryki jest ich jeszcze więcej i tam też można znaleźć informacje, jak pomóc potrzebującym. Zachęcam i zapraszam.