Wolne, wolne, wolne
12.04.2014 • Puerto Vallarta
Dziś zrobiliśmy sobie wolne i - dzięki pomocy Łukasza i Tomasza - wgryźliśmy się trochę w Puerto Vallarta.
Najpierw jajecznica. Na tarasie, po polsku, w postaci odpowiednio płynnej. W przeciwieństwie do jajecznicy meksykańskiej, która normalnie nie nadaje się do jedzenia. Można ją kroić nożem, po prostu profanacja.
Potem krótka wizyta w pralni (kiedyś trzeba) i z chłopakami do miasta. Najpierw do starej części - Malecon. Wizyta w nieczynnej latarni morskiej, z której widok na miasto i ocean jest wspaniały. Choć to mało powiedziane... Temperatura już meksykańska. O godz. 11.00 w słońcu trudno wytrzymać. - A to przecież dopiero wiosna, jeszcze wszystko zielone, a nie spalone, szare - mówią chłopaki.
Potem kilkanaście kilometrów za miasto, by w pewnej zatoczce wskoczyć na łódkę i dopłynąć do plaży. A plaża - top klasa. Miękki piasek, przezroczysta woda, choć nie tak ciepła jak w wschodniej części Meksyku. W końcu tu mamy do czynienia w otwartym oceanem. Rezydencje na zboczach, z widokiem na Pacyfik, kosztują po kilka milionów dolarów.
Palmy, piasek, szum fal i lokalna muzyka dobiegająca z łódek. W Meksyku nie da się nic zrobić bez muzy. No nie da się. Trudno. Cocteles z ośmiornicą, miks z krewetkami, małże - jakby ktoś chciał. Wszystko świeże, prosto z wody wyciągnięte.
Nie chciało nam się schodzić z plaży, ale słońce swoje zrobiło. Musieliśmy w miarę wcześnie się ewakuować, by jutro nie trzymać nosa w mleku. Przez najbliższe dni słońca nie powinno nam zabraknąć. Na miejscu, na tarasie, popołudniowy chillout z piwem, colą, sokiem pomidorowym i dodatkami.
Skwar zelżał, więc wieczorem można było udać się jeszcze po dokładkę jedzenia. Tacos, burritos? - Nie ma problemu, chodźmy do myjni samochodowej - powiedzieli Łukasz z Tomkiem. Wizyta w myjni przydałaby się naszemu samochodowi, który uświniony jest już po dach (głównie efekt objazdów w drodze do Durango). Z drugiej strony nabiera szlachetnej patyny. No dobra, ale co ma myjnia wspólnego z jedzeniem? Otóż najlepsze w okolicy jedzenie serwują w myjni samochodowej. Auto jest myte, klient ma czas się najeść i kasa zostaje w jednym miejscu. Szorowanie jednego samochodu przez oddelegowanego pracownika trwa 40 minut. Maszyna jest myta z zewnątrz, wewnątrz, odświeżane są opony (wszystko ręcznie). Koszt to około 4-5 dolarów. Można swojego samochodu nie poznać. Te 40 minut to idealnie, w sam raz, by zjeść to i owo. I faktycznie pyszotka. Z klimatem i kucharzem operatorem rożna, który odstrzeliwuje kawałki ananasa i łapie je do wypełnionej innymi rzeczami tortilli. Jeśli w domu zepsuł się telewizor, oprócz jedzenia można też zaliczyć najnowszy odcinek meksykańskiej telenoweli, co chwila innej.
Wieczorem trzeba było przygotować się do jutrzejszego wyjazdu do Guadalajary. Po drodze Pueblas Magicas i miejsce, z którego pochodzi cała tequila świata (przynajmniej ta licencjonowana). Jeśli oferowana będzie degustacja, może okazać się, że do Guadalajary nie dojedziemy. Jeśli jutro się nie odezwę - wiadomo dlaczego. A jak dojedziemy, to spotkamy się z mariachi, którzy nigdzie nie są tacy, jak właśnie w Guadalajarze. Tej samej, w której w 1986 roku, nasi piłkarze dostali podczas mistrzostw świata łomot od Brazylii. Kto nie pamięta, było 0:4.