Polskie Radio

Samochodowa podróż szlakiem miejsc wpisanych na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO.

ZOBACZ WIĘCEJ
oficjalni sponsorzy:

O tym, jak mnie zamknięto na cmentarzu i o kolorach dnia

21.04.2014 • Chichicastenango

No tak, o widoku z okna się już rozpisywałem, nie będę się powtarzał. Tylko, że świetny. Po świątecznym śniadaniu, które jak na nasze warunki podróżowania było naprawdę świąteczne, ruszyliśmy się, żeby nie przebimbać dnia.

Trzeba pojechać do oddalonego o 30 km miasteczka Chichicastenango znanego z supertargu. O dziwo, w kraju tak katolickim, jak Gwatemala, gdzie sporo ludzi ma naklejki "Jesus" na samochodach, silnikach w łódkach, rowerach, gdzie procesje wygladają jak nigdzie indziej, gdzie w końcu ludzie naprawdę chodzą do kościoła, święta się święci po gwatemalsku. Czyli targ, który odbywa się w każdy czwartek i niedzielę, w niedzielę w Wielkanoc odbywa się również. Nie ma świętowania, jest praca.

W Wielki Piątek, wszyscy wcinali mięso, aż im się uszy trzęsły. Wiara ta sama, obyczaje różne. 30 km...., pan w recepcji twierdzi, że jedzie się godzinę. Ale że droga jest super, nie taka jak wczoraj. Ok, wychodzimy na pomost i czekamy, kiedy coś w naszą stronę będzie płynąć. Złapanie taxi okazji zajęło nam mniej czasu niż Robinsonowi albo Tomowi Hanksowi w filmie rozgrywającym się na bezludnej wyspie. 10 minut i meldujemy się w spawalni, która jest jednocześnie parkingiem, myjnią i pralnią. Płacę 50 miejscowych wariatów za parkowanie i jedziemy.

Co się będę rozwodził. Droga była całkiem dobra, jechaliśmy godzinę. Góry, doły, autobusy itp. Targ wielki, kolorowy, mnóstwo turystów, ale jakoś mnie nie przekonał. Bardziej spodziewałem się targu takiego na ziemi, jak w Chimuli pod gołym niebem, a tu trochę tak jak na polskim bazarze. Tu budka, tam stoisko, tu płachta jak w namiocie. Asortyment trochę różny od polskiego bazaru, choć drewniane flety czy maszynowo malowane maski u nas też znajdziemy. Fakt, bajecznie kolorowo, tak jak oni wszyscy kolorowi niesłychanie. Trochę za bardzo turystycznie, trochę za mało naturalnie i lokalnie.

W drodze powrotnej odkryliśmy cmentarze w Sololi. Nikt jakoś o nim nie pisze, a cudo, naprawdę kolorowe cudo. Kształty grobów jakie sobie Pan /Pani zażyczy, kolory jak na targu w Chichi. Zostałem tak tak długo, że zamknęli bramę i zostałem odcięty od świata. Olek mi tylko przez bramę tłumaczył, gdzie jest jakaś dziura w murze i jak się wydostać. Nie byłem sam. Razem z dwiema paniami jakoś się wymknęliśmy, potem w poprzek pola pomidorów, wyłamałem jakąś furtkę i opadnięty przez sforę psów byłem prawie przy samochodzie. Wystarczyło zmarszczyć brew i miejscowe burki już nie były tak głośne. Miejscowi jakoś do psów chyba serca nie mają. Wałęsających kundli jest sporo, ale a to dostaną kamieniem, a to ktoś je kopnie, a to przegoni. Jakoś tak to widziałem. A teraz, przed chwilą relaks na tarasie, a jutro w stronę Hondurasu.


    O tym, jak mnie zamknięto na cmentarzu i o kolorach dnia

    Komentarze:

    sortuj
    liczba komentarzy: 0
      Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!