O napadzie na lodówkę i rabunku w środku nocy
29.04.2014 • Kostaryka
Do Parku Narodowego Manuel Antonio przyjechaliśmy w środku nocy. Jak wspominałem, główna arteria Kostaryki - droga nr 1 - jest ogromnie zatłoczona, a jej jakość pozostawia wiele do życzenia. Jednak po odbiciu na Costanera Sur nad wybrzeżem Pacyfiku, droga zrobiła się piękna i pusta.
Do hotelu, na zaproszenie właściciela, dojechaliśmy późną nocą. Niewiele było widać - ciemno, wilgotno, chyba zielono. Za to słychać było. Pacyfik. Na ucho - na wyciągniecie ręki. Niezwykłe położenie, tuż nad oceanem, ale jednak w gęstej dżungli. Rozpakowaliśmy się w dwóch pokojach. A co, każdy w swoim apartamencie! Ocean rzeczywiście blisko, mimo ciemnej nocy widać było białe grzywy bałwanów, które biły w brzeg. Relaks na tarasie, moim zdaniem zasłużony. To był długi dzień, to była długa jazda. A okoliczności piękne. Wszędzie dookoła tego dnia, a w zasadzie w nocy, pełno było krabów - na chodnikach, na drodze, na tarasach. Od malutkich, po takie wielkości dłoni. Dopiero rano uświadomiliśmy sobie, jak jest pięknie. Rozpędzony Pacyfik dużymi falami atakował brzeg, samotna palma prężyła się na widoku.
A tymczasem na tarasie… Lodówka otwarta na oścież, na podłodze porozwalane torebki po chipsach i orzeszkach z minibarku. Ostał się tylko ananas. Gdyby był obrany i pocięty, też by zniknął. - Szopy - pokiwał głową kelner podczas śniadania, kiedy poskarżyłem się na bałagan na tarasie. No normalnie cwaniaki, zrobili włam do lodówki. A kto zapłaci za minibar? Dobrze, ze whiskey nie wychlały. Zwierzaków dookoła całe mnóstwo. Małpy, tukany, iguany, a w lesie boa dusiciele. Jeden właśnie połykał małe aguti.
Park Manuel Antonio jest najpopularniejszy w Kostaryce. A mają z czego wybierać. Fajny kraj. Pacyfik z jednej strony, Morze Karaibskie z drugiej, poza tym góry, wulkany, tropikalna dżungla. I chwalą się tym, co mają. 25 procent powierzchni kraju zajmują parki narodowe. Nie ma armii, bo stwierdzili, że po co wydawać pieniądze, kiedy i tak się nie obronią, jak ktoś ich napadnie. Postawili na środowisko. I fajnie - popularność Kostaryki jako miejsca turystycznego rośnie. Ten dzień - spędzony nad oceanem, w dżungli na plaży - bardzo się przydał. I tak nie mamy co lecieć na zbity pysk do Panamy, bo na środowy transport samochodu do Kolumbii i tak nie zdążymy. Więc zamiast siedzieć jak łosie w Panamie, posiedzieliśmy dzień tutaj. Hotel też jak na takie miejsce wypoczynku trafił się wyjątkowy. Siedem lat budowali go niemal wyłącznie siłą ludzkich rąk, by nie zniszczyć środowiska. Mają najwyższy w Kostaryce symbol oznaczający działalność zgodną z ekologią. Ba! Jest nawet specjalna osoba odpowiedzialna za opiekowanie się dzikimi zwierzętami. Tu dokarmić, tu ostrzec, może dolać wody, jak trzeba. Jedenaście akrów dżungli. Na rodzinny wypoczynek jak znalazł. Dwa baseny dla dzieci, ocean dla dorosłych, możliwość surfowania. A woda w ocenia ciepła jak zupa - około 29-30 stopni Celsjusza. Nie jest tanio, ale to miejsce wyjątkowe. W okolicy oferta aktywnego spędzania czasu jest bogata. Począwszy od wycieczek konnych po bardziej nowoczesne formy rozrywki, m.in. loty na paralotni. No i przede wszystkim raj dla lubiących przyrodę i zwierzaki.
Tylko - po Meksyku - jedzenie jakieś takie nijakie. Ciekawe jak będzie w Kolumbii? Jacyś Polacy na trasie? A kartki pocztowe sypną się teraz, bo następne już z Ameryki Południowej. Tylko 25 złotych, a ja wyślę specjalnie wyszukaną kartkę. Koszulki, a może nasz wyprawowy kubek. Pieniądze niewielkie, a cel szlachetny. Na szkolenie psów dla niewidomych. Cała kwota. Szczegóły na FB Trzy Ameryki. Proszę o wpłaty.