O tym, co można, a czego nie z takim samochodem jak nasz
29.05.2014 • Droga, droga, droga...
Magiczne miejsca na trasie jak Machu Picchu czy Atitlan, miasta nie wzbudzające za grosz sympatii jak Tegucigalpa oraz takie, do których chętnie by się człowiek wprowadził (jak Vancouver), miejsca z listy UNESCO, jak Angtiqua Guatemala czy Chan Chan, to wszystko jedno... Ale równolegle z tym, mamy normalne podróżnicze życie... samochodowe siłą rzeczy.
Pytania do nas płyną. Najczęściej dotyczą tego, jakie drogi, jakie ceny paliw, gdzie najlepiej się jechało? I właśnie chyba nadszedł czas, żeby na takie pytania odpowiedzieć. Po pierwsze - ponieważ zaliczyliśmy chyba najładniejszą nieoczekiwanie drogę podczas naszej podroży. Po drugie - bo skończyły się drogowe przygody i wjechaliśmy do Argentyny, gdzie drogowych emocji już za wiele nie będzie (odpukać). Chyba, że na samym południu. I po trzecie - bo przekroczyliśmy ostatnią granicę, no może przytrafi się jeszcze jedna. Ale nie musi.
Zacznę więc od spraw związanych z kosztami benzyny. Najtańsza jest w Ekwadorze i Boliwii. Cena zaledwie 1,50 zł za litr, ale w Boliwii taka cena obowiązuje tylko Boliwijczyków. Obcokrajowiec musi zapłacić ponad dolara, chyba że dogada się na stacji. Można się dogadać - za jakieś 2,5 zł za litr. Najdroższa benzyna jest w Kostaryce i Argentynie: odpowiednio 1,30 i 1,40 dolara za litr, ale tu znowu mamy "ale". W Argentynie tyle kosztuje benzyna po kursie oficjalnym, natomiast prawie wszędzie można dolary wymienić po kursie o połowę lepszym niż państwowy, wtedy litr kosztuje trochę poniżej dolara.
Najlepsze drogi? Świetne oczywiście w Stanach i Kanadzie, a potem - zaskakujące - w Nikaragui, gdzie są wyśmienite, ogromny kontrast po trasach Meksyku czy Gwatemali, gdzie drogi są zdecydowanie najgorsze i na dodatek usiane topesami, czyli betonowymi "śpiącymi policjantami", czasami wielkości poważnej góry. Zagapisz się i zawieszenie do wymiany. Odszkodowanie? Ha ha. Znaczy, że za szybko jechałeś. Umieszczone są wszędzie i w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Przekleństwo podróżnika.
Czy samochód z napędem 4x4 jest niezbędny? Chcąc pokonać drogę podobną do naszej czy poruszać się swobodnie po Meksyku, Kolumbii czy Boliwii, odpowiem: tak. Napęd na cztery koła bardzo się przydaje, ale bardziej samochód typu SUV z wysokim prześwitem. Były drogi, których autem osobowym się nie przejedzie. Jak wczorajsza, niepodziewanie najpiękniejsza ze wszystkich, z jakimi się mierzyliśmy z Salar de Uyuni do granicy z Argentyną. Ciągle na wysokości 4000 metrów, na płaskowyżu obok wulkanów, kanionów, przez piaskowe wydmy, obok pasących się dziko lam. Nasz Smaug dostał porządnie w kość, ale przejechał i mam nadzieje będzie jeszcze bohaterem osobnej relacji, bo po tych już ponad dwóch miesiącach jest jak nasz brat albo i lepiej.
Teraz (po bezdrożach) w Argentynie kolejne kilometry - może z wyjątkiem samego południa - powinny być dla niego jak wczasy w Ciechocinku. Ale wspomnieć jeszcze muszę fragmenty Alaska Highway przez ośnieżone bezdroża, wspaniałe okolice jeziora Atitlan w Gwatemali (też osobówką nie do przejechania), Zona Cafetera w Kolumbii z widokami dzikiej dżungli w górach czy okolice Doliny Śmierci w Stanach. Jest co wspominać.
Podróżowanie jest super i może kogoś zachęciłem. Oby! A na razie znowu w drogę, bo na samo południe Argentyny i z powrotem do Buenos Aires jeszcze ponad 8 tysięcy km, a czas ucieka.