Argentyna, czyli zupełnie inny świat
30.05.2014 • Salta
Wszytko uporządkowane, wszystko na miejscu i to zaledwie 150 km od granicy z Boliwią. Przyzwoita droga, jednolite budownictwo, przepaść w stosunku do tego, co mijaliśmy kilka godzin wcześniej.
Granica bezproblemowa, nawet udało się wjechać do Argentyny bez ubezpieczenia. Chcieliśmy kupić na granicy, a tu zaskoczenie, nie można. - Kupcie w pierwszym większym mieście, żeby nie płacić mandatów - powiedział celnik, choć chyba nie powinien nas wpuścić.
Drogowskaz na granicy "Ushuaia ponad 5000 km", a potem trzeba będzie jeszcze wrócić do Buenos Aires. Kolejne 3000 km. Pierwszy przystanek Humahuaca. Już w sercu widokowej Quebrada de Humahuaca. Tam się zatrzymujemy, żeby widoków nie przegapić. Bez rezerwacji, pierwszy hostel w miasteczku i… bingo! Jak u babci na Mazurach. Jak w domu - ciepło i przytulnie, a pani mówi po angielsku. Bardzo miło, tylko internet niby jest, a jakby go nie było. Do późnej nocy walczymy jak załoga Rudego na wszystkich frontach, żeby wysłać dźwięki i zdjęcia. I tak, i siak. I z sieci, i z komórki. I przez serwis i przez pocztę. Ledwo się udało. Rano czyszczenie wnętrza samochodu z boliwijskiego brudu. Z zewnątrz dotknąć się nie da, tak upaćkany.
W Puramarce poszukiwaliśmy skały o siedmiu kolorach. Kiedy byłem tu 10 lat temu, kolory były jakoś bardziej wyraźne, ale miasteczko nadal jest sympatyczne. Przytulne restauracje, szykowne domy, porządek. Europejsko, z palmami, jukami i bananowcami. Potem przystanek w kolonialnej Salcie i bezowocne poszukiwanie ubezpieczenia, ale na koniec takie podsumowanie dnia, że hej.
Knajpka nazywa się Dona Salta niedaleko kościoła Św. Franciszka. I dają takie steki, że ja piórkuję! Oszalałem. Olek też. Na mojej liście najlepszych mięs w życiu - miejsce nr 2. Przepyszne, miękkie soczyste, duuuże, no i w ogóle. Mistrzostwo. Objedzeni jak bąki ruszyliśmy w nocy do Tucuman.
Dobry hotel, szybki internet, a po zrobieniu dźwięków i zdjęć wskakujemy do łóżek. Jest 4 nad ranem. Good night and good luck!