Coraz bliżej, coraz bliżej celu
07.06.2014 • El Calafate
Ale dopóki nie postawi się stopy na Ziemi Ognistej nie ma się co ekscytować...
Ekscytować można się tym, co widzimy dookoła. Takich przestrzeni nie ma w Europie, zaśnieżonych gór schodzących prosto do wody też nie. Pachnie Antarktydą już bardzo. I, choć dziś znowu nie dojechaliśmy do miejsca, do którego chcieliśmy, dzień należy uznać za udany.
Szklanka, jeżeli była, to raczej tylko przy śniadaniu, droga świetna do El Calafate, wytrzeszczając oczy po drodze na słynny szczyt Fitz Roy, dojechaliśmy w dobrym czasie. I od razu, 80 km dalej na lodowiec Perito Moreno. I tu właśnie nastąpiła kiszka, bo pod sam lodowiec nie wpuszczają bez łańcuchów albo opon z kolcami. Nie mieliśmy ani jednego ani drugiego. Innych chętnych, którzy od bramy parku narodowego mogliby nas wziąć nie było i w związku z coraz niżej znajdującym się słońcem zdecydowaliśmy się na powrót do Calafate, które okazało się nadzwyczaj sympatycznym miasteczkiem. Małym alpejskim miasteczkiem na południu Argentyny, znacznie się różniącym od tych, w których spaliśmy ostatnio Zapala, Perito Moreno, Tres Lagos.
Po drodze, w Lago Argentino na własne oczy widzieliśmy flamingi. Tak te znane z filmów przyrodniczych z Afryki. W lodowatej wodzie zmieniającej się w lód. Flamingo Austral. Już właśnie zbierają się powoli do odlotu w cieplejsze miejsca, ale jakoś na razie się nie spieszą, a w nogę zimno. Nam też zimno. W nocy będzie pewnie minus 8, w ciągu dnia minus 3. Ale w Rio Gallegos, gdzie zmierzamy jest podobno znacznie zimniej. Może nareszcie przy powrocie pogoda w Polsce będzie przyjemniejsza.