Kulinarny ranking Trzech Ameryk
10.06.2014 • Kulinarny ranking Trzech Ameryk
Dziś o jedzeniu. I co tu napisać po 80 dniach jedzenia rzeczy pysznych, paskudnych, dziwnych i zadziwiających?
Najsłabiej było na Alasce - nijak, super w Meksyku, a najlepsze bezapelacyjnie okazały się empanadas sprzedawane na myjni samochodowej. Swoją drogą dobry pomysł, samochód się myje, a właściciel przybiera na wadze. W Gwatemali w Wielki Piątek, przed i po procesji na straganach królowało mięso. Kurczaki, różne wynalazki, ale o poście jakoś tam nikt nie słyszał. I dobre było.
W kolejnych krajach na trasie lokalne jedzenie było raz lepsze, raz gorsze, ale najczęściej smaczne. Ceviche w Panamie na targu rybnym, palce lizać. W Kolumbii, w Cartagenie odkryłem krewetki w sosie czosnkowym. Olek dzień w dzień wcinał rybę nazywaną Sierra. I też był zachwycony. W Ekwadorze zobaczyłem na własne oczy ile może być odmian bananów. i spróbowałem ich. I co ? Najlepsze okazały się takie pomarańczowe, które wyglądały najgorzej. W Peru znowu ceviche, tym razem nie na straganie, a w jednej z lepszych restauracji. I tak samo dobre. Świnka morska w Cusco. Smak, taki trochę nijaki, ale jedzenie za wiele nie ma. W Boliwii walczyliśmy natomiast o cokolwiek dobrego. Kurczak, albo pizza. Za taką pizzę w Mediolanie strzelali by do restauratora, ale w Salar, gdzie dobre było to co ciepłe, zjadaliśmy wszystko. No i Argentyna, królowa wołowiny z superstekami.
Już mówiłem o steku w Salcie, bezsprzecznie lider rankingu. Potem stek w Bariloche i kilka innych w kolejce. Paskudne natomiast śniadania. Fakt, że nie sypiamy w hotelach, które na śniadanie serwują bezbrzeżny bufet, ale suchar, z dżemem i mikro ciastunio, to trochę mało. I tak prawie wszędzie. Ale steki wynagradzają poranne rozczarowanie. Można by o tym pisać i pisać, ale... głodny się robię