Zwycięstwo nad przeciwnościami losu
12.06.2014 • Ushuaia
80 dni, 3 i pół tony benzyny, 30 tysięcy kilometrów, 15 przekroczonych granic, ponad 60 różnych hoteli od dobrych po kompletne nory... i jesteśmy. Wielki finał wyprawy "Z Trójką przez trzy Ameryki".
Dziwnie będzie jakoś tak już dalej nie jechać. Jutro nie wstawać wcześnie, nie wsiąść do samochodu, nie zmagać się z drogą. Nie wypatrywać stacji benzynowej, nie patrzeć czy zdążymy przed nocą, nie szukać noclegu, nie pisać relacji, nie walczyć z internetem. Oj dziwnie…
Dotarliśmy na sam koniuszek, dalej nie ma już drogi, Antarktyda za pasem. Ushuaia, Koniec świata, Fin del Mundo. Takie dziwne miejsce, które praktycznie nie różni się od południowej części Patagonii, a jeśli to tylko tym, że jest jeszcze dalej. Jak nie chcesz, żeby rodzina Cię odwiedzała, zamieszkaj w Ushuai. Tu zewsząd jest daleko, ale i daleko stąd wszędzie.
Czas na podsumowanie takie ogólne, choć jak podsumować 80 dni przygód i podróży w 5 minut? Krótko. A więc mieliśmy z Olgierdem mnóstwo szczęścia. Po pierwsze superprzyjaźni, ludzie na całej trasie począwszy od samej Alaski. Konsula Boruckiego nawet pytają czemu jest taki przyjazny. A czemu nie, odpowiada. A potem dalej na południe ciągle przesympatyczni pomocni ludzie. Też ogromnie ciekawi, postacie, których historia życia starczyłaby na niejedną książkę. Tacy jak 95-letni Zbigniew, Tatuś po prostu, od pół wieku na południu Argentyny w San Martin.
Co dalej? Udało nam się przez te 80 dni, dokładnie 31 tys.192 km nawet nie zarysować samochodu, nic nie urwać i to jest wyczyn, biorąc pod uwagę to, co się na drogach Gwatemali czy Meksyku wyrabiało. Prawo jazdy można tam normalnie kupić bez egzaminu, ubezpieczenie nie jest potrzebne, o obowiązkowych przeglądach nikt nie słyszał, a notoryczna jazda na światłach awaryjnych oznacza... nie wiem co robię albo nie umiem jeździć, albo jestem pijany, albo będę skręcał...
Trochę stresu było miejscami, ale ....też się udawało. Jak w Peru, kiedy podczas kontroli drogowej policjant powiedział, że samochód zostanie aresztowany i zatrzymany w depozycie miejskim, bo ma czarne szyby, a my pozwolenia na takie szyby nie mamy. I gdyby faktycznie były czarne, to zapewne do dziś byśmy tam byli koczowali. Ale szyby były tylko zaklejone od wewnątrz workami na śmieci. Ale stres był. Tak jak w Boliwii, kiedy nikt nie chciał nam sprzedać benzyny, choć my mieliśmy pieniądze, a oni benzynę na stacjach. Ale nie mieli zezwolenia…. I też się udało, targając 40 litrów paliwa od Szymona na piętro w hotelu i śpiąc z kanistrami obok łóżka. Nikt z obsługi hotelu nawet okiem nie mrugnął.
Udało się ani razu w zęby nie dostać przez całą drogę, a miejsca i okazje były, tym bardziej że podróżowaliśmy na amerykańskich tablicach rejestracyjnych, nie wszędzie wzbudzających sympatię. Nikt nas nawet nie obrabował, ani nie ostrzelał. Tegucigalpa, San Pedro, Medellin, Chihuahua na północy Meksyku, to były złe miejsca.
Widzieliśmy piękne miejsca. Naprawdę piękne zaczynając od Mount McKinley na północy, a kończąc na Perito Moreno na południu. Napiliśmy się dobrej tequili, zapaliliśmy dobre cygaro, zjedliśmy przedziwne owoce i super-ekstra-fajne steki.
Muzycznie, nic nie przebiło Romeo Santosa, który w radiu obecny był od Meksyku po Argentynę, non stop ze swoim kozim głosem i perkusją tyr tyr trrrr… No i oczywiście cały czas towarzyszyły nam sprawy związane z futbolem, których kulminacja nastąpi dzisiaj. Rozpoczyna się Mundial. Nie udało się w zasadzie tylko jedno, kiedy samochód z Panamy płyną do Kolumbii. Czas uciekał, a my musieliśmy czekać, bo na zepsuty statek nie mieliśmy żadnego wpływu.
Dziękujemy wszystkim, którzy za nas i Smauga trzymali kciuki. Mam nadzieje, że nasze relacje były ciekawe.
Na koniec jeszcze specjalne podziękowania dla tych, którzy wybitnie i z poświęceniem swojego czasu pomogli nam podczas wyjazdu: konsula Boruckiego na Alasce, Rafała w Vancouver, Ani i Jordana w Portland, Adama w San Francisco, Magdy w Palo Alto, Grzegorza i Kasi z Phoenix, Łukasza i Tomka w Puerto Vallarta, Sylwii w Mexico City, Grzegorza w Panamie, Pani ambasador Izabeli w Limie, Szymona w Boliwii oraz szczególnie Patrycji z Gdańska.
Może będzie jeszcze okazja się spotkać. I na koniec przypomnienie: kubki i koszulki z wyprawy jeszcze są, wystarczy zrobić wpłatę na konto fundacji pomagającej niewidomym. Szczegóły na Facebooku.